From the road
I thought I am never gonna do this post, ok maybe not ever but for sure not on this trip. Downloading photos, making a selection, editing them, uploading and most of all writing at least short text requires certain amount of concentration. I know it is not a work of nuclear physician but its a work that has to be done somewhere between 22:30 and 24:00 when I am still partly conscious.
OK this trip definitely does not belong to the easiest ones that we’ve done so far. At this point I could actually swore it is the toughest one. I know that once we’r back home and bad memories fade out to the point that they actually disappear and I will not recall them anymore I will be sentimentally coming back in my mind to places we’ve been and things we have done. Some of them might even be nominated to “the best of” and we’ll be laughing at situations that will have lost their sharp contures. But for now I am at this melting pot, inside of it, inside of this “supercamper” situation and I see things as they are, fresh and crisp.
We have been traveling with camper before. Our first trip with Sven was an adventure of three without any plan whatsoever, without any clue what we want and what we don’t want. Sven was fully loaded with alcohol and we were loaded with expectations. We were making decision on the road and those decisions made us drive poor old Sven all the way to north of Norway for no other reason besides the one of getting there. We spent most of the days driving hundreds of kilometres at highest speed of 80km per hour. We slept on parking lots by the road and by the time we got back down to Helsinki we were dead tired and from the constant driving I had a feeling that I am shaking inside even after week at home. I knew I never want to do it again.
But than one year later we got married and decided to spend our honeymoon – HOW? – driving poor old Sven through France and Spain. I always thought nothing can beat that trip when it comes to number of cathasthropies that can happen in such a short period of time. Everything that was possible went wrong. It all started with Sven breaking after first 200 km in Austria and by the middle of our trip we were driving a camper with broken fridge, not working gas stove, without air-condition. Driving whole days with opened windows, not talking to each other as it was really loud in the cabin, we were taking pain killers every evening which in combination with alcohol helped us forget about those terrible headaches from noise and air draught. Main goal of our days was to drive hundreds of kilometres in search of one free spot on the overcrowded campsites. We were lucky when we finally ended up sleeping parked by the toilets or showers as free camping in that part of Europe is strongly restricted. When we came home I was sure our marriage can overcome ABSOULTELLY EVERYTHING. Well almost everything….
Can somebody tell me why we did it again? This time not even with our beloved old Sven but some anonymous, ugly rented camper in combination with little crawling baby and the great idea of spending 5 weeks of beautiful summer on the road again. This time we can’t even get drunk in the evenings. And even if we could we would not have enough power to do it.
We got divorced at least 3 times a day during first week, and 5 times a day during second week. Mr. B suggested to throw us all out of the camper and drive down from a mountain, buy us an airplane ticket around the world and do the rest of the trip alone, leave me the camper and actually everything he owns and go hitchhiking around the world and I was thinking about regulated gas explosion that would catapult us on a trip in cosmos. Little L decide to sabotage this whole traveling idea and for the first time was giving us hard time while driving. Making even 80 km distance per day was a victory worth mexican wave. He started teething, but this time I am worried he is getting at least 24 teeth at the same time. Mr.T is so sick of us that he came to a logic conclusion that HE himself is his only boss. I personally don’t share the same idea and that means we find ourselves conflicting interests very often. I need him to go right but he ONLY goes left. When it happened for the first time I was worried that he lost his hearing due to his age, but this little smart ass simply decided he needs a break from this crazy family.
Our camper became an authentic kingdom of anarchy. We have broken all the possible rules, and I am happy we did not get to meet any police till now. There is NO WAY to keep things in place, clean and logically sorted for longer than 5 minutes. I am in constant search of socks, shoes, pacifiers, dentinox, clean cups, wallet and everything else. My brain is washed from listening to same baby songs over and over again and I have stopped cleaning floor in the camper. But we are still together in this car, neither of us has contacted a lawyer yet, it looks like we even love each other, little L loves to do “baran baran buc” everything, starting with his toys, table, my feet, window, plates, cups and the trip goes on….
———————————————————————————————————
Myślałam, że już nigdy nie napiszę tego tekstu, ok, może nie nigdy, ale na pewno nie na tym wyjeździe. Przegrywanie zdjęć, wybieranie ich, obróbka, wstawianie na stronę, a przede wszystkim napisanie chociaż kilku zdań, wymaga odpowiedniej koncentracji. Wiem, że to nie praca fizyka jądrowego, ale muszę wykonać to zadanie gdzieś pomiędzy 22:30, a 24:00, kiedy nadal jestem choć trochę przytomna. OK, ta podróż na pewno nie należy do najłatwiejszych, jakie do tej pory odbyliśmy. W tym momencie mogłabym nawet przysiąc, że należy do najtrudniejszych. Wiem, że kiedy wrócimy do domu i złe wspomnienia wyblakną tak bardzo, że właściwie znikną, to nie będę już o nich pamiętać i zacznę wracać uczuciami oraz pamięcią do miejsc, w których się zatrzymaliśmy i rzeczy, które robiliśmy. Niektóre z nich trafią do zakładki “najlepsze” i będziemy śmiać się z sytuacji, które z czasem zatracą swoje ostre kontury. Ale teraz siedzę w tym tyglu, w samym jego środku i środku tej całej, „superkamperowej” sytuacji. Widzę rzeczy w ich prawdziwej postaci, kiedy są jeszcze świeże i kruche. Nie jest to nasza pierwsza podróż kamperem.
Pierwsza wycieczka ze Svenem była trzyosobową przygodą, bez jakiegokolwiek planu, ani pojęcia na to, czego chcemy, a czego nie chcemy. Sven był przeładowany alkoholem, a my oczekiwaniami. Podejmowaliśmy decyzje w czasie jazdy i to one sprawiły, że dojechaliśmy biednym, starym Svenem aż do północnej Norwegii, bez żadnego innego powodu, jak tylko, żeby tam się dostać. Większość dni spędziliśmy jeżdżąc setki kilometrów, z największą prędkością 80 km na godzinę. Spaliśmy na przydrożnych parkingach, a kiedy dojechaliśmy do Helsinek byliśmy śmiertelnie zmęczeni. Od ciągłej jazdy czułam, że trzęsę się w środku, nawet po tygodniu od powrotu. Wiedziałam, że już nigdy nie chcę tego powtórzyć.
Ale rok później wzięliśmy ślub i postanowiliśmy spędzić nasz miesiąc miodowy – JAK? – jeżdżąc biednym, starym Svenem po Francji i Hiszpanii. Zawsze myślałam, że nic nie pobije tej podróży pod względem ilości katastrof, które mogą przydarzyć się w tak krótkim czasie. Wszystko, co tylko możliwe, poszło nie tak. Zaczęło się od tego, że Sven zepsuł się w Austrii, po 200 kilometrach, więc od połowy naszej podróży nie mieliśmy działającej lodówki, ani kuchenki gazowej, ani nawet klimatyzacji. Jechaliśmy całe dnie z otwartymi oknami, nie rozmawiając ze sobą, ponieważ w kabinie było za głośno, a każdego wieczora braliśmy środki przeciwbólowe, które w połączeniu z alkoholem pozwalały nam zapomnieć o potwornych bólach głowy, wywołanych hałasem i przeciągiem. Naszym głównym celem, przez większość dni, było przejechanie setek kilometrów w poszukiwaniu miejsca na zatłoczonych kempingach. Mieliśmy szczęście, jeśli udawało nam się zaparkować gdzieś przy ubikacjach i prysznicach, bo, w tej części Europy, rozbijanie się na dziko jest surowo zabronione. Kiedy wróciliśmy do domu byłam pewna, że nasze małżeństwo może udźwignąć ABSOLUTNIE WSZYSTKO. Przynajmniej prawie wszystko….
Czy ktoś może mi powiedzieć dlaczego znowu to zrobiliśmy? Tym razem nie wzięliśmy nawet naszego ukochanego, starego Svena, ale jakiegoś anonimowego, brzydkiego kampera z wypożyczalni, do którego dorzuciliśmy małe, raczkujące dziecko oraz pomysł na spędzenie 5, pięknych tygodni lata, w drodze. Tym razem, nie możemy się nawet upić. A nawet gdybyśmy mogli, to nie mamy na to wystarczająco dużo siły. Groziliśmy sobie rozwodem przynajmniej 3 razy dziennie, podczas pierwszego tygodnia i 5 razy dziennie, podczas tego drugiego. Pan B. zasugerował, że wyrzuci nas wszystkich z kampera i zjedzie w przepaść, kupi nam bilet dookoła świata i dokończy podróż sam, zostawi mi kampera i wszystko, co posiada, a sam wyruszy autostopem dookoła świata, a ja w tym czasie planowałam wybuch gazu, który wystrzeli nas w kosmos. Mały L. postanowił sabotować cały ten pomysł z podróżowaniem i po raz pierwszy przysparzał nam kłopotów w czasie jazdy. Sprawiło to, że przejechanie nawet 80 kilometrów było tak wielkim sukcesem godnym fali meksykańskiej. Zaczął ząbkować, ale tym razem boję się, że rosną mu co najmniej 24 zęby naraz. Pan T. ma nas tak dosyć, że doszedł do logicznego wniosku, że tylko ON jest swoim panem. Ja osobiście nie podzielam tego pomysłu, co oznacza, że bardzo często dochodzi pomiędzy nami do konfliktu interesów. Kiedy chcę, żeby szedł w prawo, on idzie TYLKO w lewo. Za pierwszym razem przestraszyłam się, że traci słuch z powodu swojego wieku, ale ten mały spryciarz po prostu zdecydował, że potrzebuje przerwy od swojej zwariowanej rodziny.
Nasz kamper stał się prawdziwym, anarchistycznym królestwem. Złamaliśmy wszystkie możliwe zasady i cieszę się, że jak dotąd nie spotkaliśmy jeszcze na naszej drodze policji. NIE DA SIĘ utrzymać rzeczy na swoim miejscu, czystych i poukładanych, na dłużej niż 5 minut. Nieustannie szukam skarpetek, butów, smoczków, żelu do dziąseł, czystych kubeczków, portfela i wszystkiego innego. Mój mózg jest wyprany od słuchania w kółko tych samych piosenek dla dzieci i nawet przestałam myć podłogę w kamperze. Ale nadal jesteśmy razem w tym samochodzie, żadne z nas nie zadzwoniło jeszcze do prawnika, wygląda na to, że nawet się kochamy. Mały L. uwielbia robić „baran baran buc” ze wszystkim, co napotka zaczynając od zabawek, stołu, moich stóp, okien, talerzy, kubeczków, a podróż nadal trwa…

13 Comments