Lisbon from Kraliky

Lisbon from Kraliky

 

 

Finally I have a little bit time to post photos from Lisbon. I m sitting in Kraliky, listening to sound of ocean waves and seagulls from my phone, Little L finally asleep, Mr.T as usually asleep and one floor lower Zofka finally waking up.

This is my last of 5 days here and we are packing again driving our four asses and tons of our necessary and unnecessary crap to Warszaw.

I feel sad, actually very sad and this sadness comes from somewhere deep inside of me. Many times when I go to sleep next to warm Little L’s body I think of Zofka who falls asleep with ice cold feet and hands wrapped in two blankets with headphones on her head that don’t help her anyway to hear what she is watching on TV, thinking that it actually happens in her room,  and on the bed next to her sleeps a lady who is not her family who is just payed to be there and look after her. This contrast of new life in a full bloom and old life disappearing from an old sore body is so present and strong. I am happy Zofka lived long enough to meet my child but at the same time I feel terrible pain when I look at her and see that she can not sort me to a proper box in her head anymore. She has no idea whether I am her daughter, her mother, her sister or her father. She know I am somebody from the family but she is completely lost in the world of words and their meanings. Actually she is lost in the world as such.

Each time I come here I see that sweet insanity eating up another piece of her and each time I am about to leave I am saying my last good bye.

This 5 days have not been easy. I can’t even touch her anymore, cause each time I feel her bones covered with paper thin wrinkled skin I can’t stop tears falling from my eyes. And she looks at me and does not understand what is the meaning of tears so she is not worried about me as she was just 3 months ago.

Sometimes I feel jealous that she is on this almost psychedelic trip all the time. She watches TV and asks me what are those man doing here as she simply thinks they are in the room with us. Than she explains me that she had two husbands, one is dead and second one is working, while by the second one she actually means my mom, her daughter. I feel happy for her that she is drowning in this sensational world which does not have boundaries at all and where everything is possible and OK. But at the same time I am longing for Zofka who was missing me, who asked me when will I be back, who told me that she loves me, who told me that I am her treasure, who told me we are as close as sisters.

My feelings that I desperately want her to look at me with understanding, loving, recognising eyes full of worries that we have to drive for so many hours just one last time is highly egoistic. But if I had one wish to make that would be it. Because I am meeting her always after couple of months witnessing that progress is like getting hit really hard in my face.

I feel sorry I am not here with her, I am sorry she has to slowly disappear from real world being assisted by women who actually don’t give a shit. I am sorry I was not able to pay her back for everything she has done for me. I am sorry that she raised me and I left her to live my own life. I am sorry that one day I will get a phone call that a person who was middle of my universe stopped breathing and non of her closest people was there to hold her hand. But there is at least one thing that makes me happy, the fact that her eyes light up enormous amount when she sees Little L and that I am the one who brought to life this little person who is in a way continuation of her as well and who is able to make her last days brighten up and who makes her REALLY happy.

I LOVE U Zofka to the moon and back.

PS: I am sorry that I am posting photos from Lisbon in such unhappy atmosphere, but I have to say good bye to Zofka today and I truly worry….

—————————————————————————————————————————————————-

Lisbona z Kralik


W końcu mam trochę czasu, żeby wstawić zdjęcia z Lizbony. Siedzę w Kralikach, słuchając odgłosu fal morskich i mew z mojego telefonu. Mały L. w końcu zasnął, Pan T. jak zwykle śpi, a Zofka, piętro niżej, w końcu się obudziła. 
To ostatni z 5 dni, które tu spędziłam. Pakujemy się, a potem zawieziemy nasze cztery tyłki oraz wszystkie potrzebne i niepotrzebne rzeczy, do Warszawy. 
Jest mi smutno, a nawet bardzo i ten smutek rodzi się gdzieś głęboko we mnie. Wiele razy, kiedy kładę się obok ciepłego ciała Małego L., myślę o Zofce, która zasypia z lodowatymi stopami, dłońmi owiniętymi w dwa koce, ze słuchawkami na uszach, które i tak nie pomagają jej usłyszeć tego, co ogląda w telewizji, a w łóżku obok śpi kobieta, która nawet nie jest z nią spokrewniona, ale zostaje opłacona, żeby się nią zajmować. Ten kontrast pomiędzy życiem w pełnym rozkwicie, a starym życiem, które przemija w rozbolałym ciele, jest tak widoczny i silny. Jestem szczęśliwa, że Zofka żyła na tyle długo, żeby poznać moje dziecko, ale z drugiej strony odczuwam ogromny ból, kiedy widzę, że już nie może mnie przydzielić do konkretnej przegródki w swojej głowie. Nie ma pojęcia czy jestem jej córką, matką, siostrą, czy ojcem. Wie, że jestem kimś z rodziny, ale jest kompletnie zagubiona w świecie słów i ich znaczeń. Tak naprawdę jest zagubiona w świecie w ogóle. 
Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam widzę to słodkie szaleństwo, które zjada ją po kawałku i za każdym razem, kiedy wyjeżdżam żegnam się z nią po raz ostatni. 
Minione 5 dni nie było łatwych. Nie mogę jej już nawet dotknąć, bo za każdym razem, gdy czuję cienką jak pergamin, pomarszczoną skórę, nie udaje mi się powstrzymać łez, które napływają mi do oczu. A ona patrzy na mnie i nie wie, co oznaczają łzy, więc nie martwi się o mnie tak, jak się martwiła jeszcze 3 miesiące temu. 
Czasami zazdroszczę jej, że żyje tak, jakby cały czas była na psychodelicznym tripie. Ogląda telewizję i pyta mnie, co robią ci dwaj mężczyźni, bo myśli, że ktoś jest z nami w pokoju. Potem opowiada mi, że miała dwóch mężów, jeden nie żyje, a drugi jest w pracy, przy czym ten drugi, to moja mama. Cieszę się, że odpływa w świecie wrażeń, bez granic, w którym wszystko jest możliwe i OK. Ale z drugiej strony brakuje mi Zofki, która za mną tęskniła, która pytała mnie, kiedy wrócę, która mówiła mi, że mnie kocha i że jestem jej skarbem i która mówiła mi, że jesteśmy ze sobą tak związane, jak siostry. 
Moje uczucia, kiedy rozpaczliwie pragnę, żeby spojrzała na mnie ze zrozumieniem, miłością, oczami pełnymi zmartwienia, że znowu musieliśmy przejechać tyle kilometrów, są bardzo egoistyczne. Ale gdybym mogła spełnić jedno życzenie, wybrałabym właśnie to. Ponieważ, kiedy widzę ją po kilku miesiącach przerwy i zauważam postępy jej choroby, czuję się, jakbym dostała bardzo mocno w twarz. 
Jest mi przykro, że nie mogę z nią być, jest mi przykro, że znika powoli z tego świata i asystują jej przy tym kobiety, których to w ogóle nie obchodzi. Jest mi przykro, że nie mogłam odwdzięczyć się za wszystko, co dla mnie zrobiła. Jest mi przykro, że ona mnie wychowała, a ja zostawiłam ją, żeby zająć się własnym życiem. Jest mi przykro, że któregoś dnia dowiem się przez telefon, że osoba, która była dla mnie centrum wszechświata, przestała oddychać i nikt z jej najbliższych nie był przy niej i nie trzymał jej za ręki. Ale jest przynajmniej jedna rzecz, która mnie cieszy, widok jej oczu, które rozpalają się mocno za każdym razem, kiedy patrzy na Małego L. i to ja dałam życie tej małej osobie, która w pewnym sensie jest też kontynuacją jej samej i która przynosi jej tyle radości. 


KOCHAM CIĘ Zofka jak stąd na księżyc i z powrotem.


PS. Przykro mi, że wrzucam zdjęcia z Lisbony w tak smutnej atmosferze, ale muszę pożegnać dzisiaj Zofkę i naprawdę się martwię…
Z Kralik.

Tłumaczenie: Weronika Makowska

 

From Kraliky

 

DSC03360

DSC03365

DSC03371

DSC03393

DSC03429

DSC03436

DSC03448

DSC03461

To Lisbon

 

DSC03514

DSC03528

DSC03570

DSC03585

DSC03651

DSC03760

DSC03777

DSC03814

DSC03818

DSC03823

DSC03901

DSC03909

DSC03917

DSC03967

DSC04025

DSC04078

DSC04081

DSC04126

DSC05440

DSC05443

DSC05450

DSC05473

DSC05500

DSC05511

DSC05517

DSC05521

DSC05536

DSC05553

DSC05596

DSC05610

DSC05621

DSC05667

DSC05684

DSC05692

DSC05726

DSC05733

Untitled1

Catharsis of San Miguel

Catharsis of San Miguel

 

 

San Miguel was CHALLENGING. I am not the big fan of this word but in this case it is the only word that can describe our situation best. Flores was a weird place. The atmosphere there was overwhelming and we were not resistant to it from the first moment. It made an impression that stayed with us till the last breath of floreses or floresian air. That in combination with the light that was present even when the fog was torturing us made taking photos fun. But San Miguel was a hell. It was more civilised one could almost say it was normal, maybe to normal. We knew we want to do a lot of landscape photos because there are some amazing spots that we googled before. But what we did not count with was 5 days of horrible light. I mean really horrible, flat, no light days with fog and rain. And try to take a landscape photo of laguna when you are standing on the top of it and all you see is tips of your feet.

And I am not joking here. We got of the car once, actually first and last time that we got of the car together because it was the only time Little L slept in his car seat, to have romantic one minute hand in hand  look “down” to the white void where we knew is a lagoon and when we were taking 10 steps back to the car Mr.B in an unexpected panic attack almost broke window to a car that was not ours. He panicked that he locked Little L together with the keys inside. Well two white cars in a white fog make even the toughest guy go crazy. I could not hide my shock though cause the other car of course did not contain any baby and non of the terrible mess that our car was happy to host. And also that was the first time I’ve seen Mr.B having his sci-fi movie in front of his eyes, I thought I was the one who rules this discipline  in our family.

Well those 5 days of terrible light condition took its toll on our mental health. We visited shopping mall twice!!!!! I fell into depression cause I did 5 photos of Leo sitting on sofa with a stainer on his head first morning and that is all I had on my card five days later. I fell in depression which developed into numb resignation. Mr.B was angry and  blaming himself for making wrong decision wasting money and time going off season to Azores and Little L was teething. Under this burdensome circumstances we ended up having second biggest fight in our five years long common history. Whereby the first serious fight we had was sort of ridiculous, as it happened shortly after we got married and we were arguing because I wanted to get divorced, as I felt that marriage cause our relationship lose its spicy undertone. This argument was something else.  Our own frustrations cranked up some hidden suppressed emotions and the volcano that erupted led us to the situation almost as dramatical as I remember from argentinian soap operas. We both were surprised what kind of theatre we are capable of and I am most thankful for no neighbours in the hotel.

Anyway the next day we woke up fresh and emotionally clean all ready to defeat the photographic impotency of last days. I ended up doing some photos which I did not believe to be worth even downloading as I still felt little bit in agonic cramp but after Mr.B took a look at them and reassured me that it is not completely lost battle I made the final selection that I can even present under my name .

San Miguel you were tough on us :)

 

————————————————————————————————————————————————

 

Katharsis w San Miguel

Pobyt w San Miguel był WYZWANIEM. Nie jestem wielką fanką tego słowa, ale w tym wypadku jako jedyne najlepiej opisuje naszą sytuację. Flores było dziwnym miejscem. Panowała tam przygnębiająca atmosfera i od samego początku nie udało nam się jej przeciwstawić. Wywarła na nas wrażenie, które pozostało aż do ostatniego oddechu floresiańskim czy floresyjskim powietrzem. Dziwna atmosfera, światło, przebijające się przez mgłę, która nas torturowała, to wszystko sprawiło, że robienie zdjęć stało się dobrą zabawą. Ale San Miguel to było piekło. Bardziej cywilizowane, niż się spodziewaliśmy, a do tego normalne, zbyt normalne. Chcieliśmy zrobić dużo zdjęć przyrody, bo przed wyjazdem znaleźliśmy w Google mnóstwo pięknych miejsc. Ale to, czego nie przewidzieliśmy, to 5 dni okropnego światła. Naprawdę okropnego, płaskiego, żadnego słońca we mgle, ani deszczu. Spróbuj zrobić zdjęcie laguny, kiedy stoisz na jej szczycie i jedyne, co widzisz, to czubki twoich stóp. 


I wcale tu nie żartuję. Raz wyszliśmy z samochodu, a właściwie pierwszy i ostatni raz, kiedy wyszliśmy razem z samochodu, ponieważ była to jedyna okazja, kiedy Mały L. zasnął w foteliku i chcieliśmy spędzić romantyczną minutę, patrząc w białą pustkę, gdzie wiedzieliśmy, że jest laguna, ale kiedy cofnęliśmy się 10 kroków do samochodu, Pan B. w nieoczekiwanym ataku paniki chciał wybić komuś szybę. Przestraszył się, że zatrzasnął Małego L. razem z kluczykami. Dwa białe samochody w białej mgle sprawiają, że nawet największy twardziel zwariuje. Nie mogłam ukryć mojego zdziwienia, szczególnie że w tym drugim samochodzie nie było ani dziecka, ani całego tego, okropnego bałaganu, który nasz samochód z radością gościł. To był pierwszy raz, kiedy na moich oczach, Panu B. włączył się jego film science fiction, a myślałam, że to ja rządzę w tej dyscyplinie w naszej rodzinie. 


Te 5 dni okropnego światła odbiły się na naszym zdrowiu psychicznym. Poszliśmy dwa razy do centrum handlowego!!!!! Wpadłam w depresję, bo pierwszego dnia zrobiłam 5 zdjęć Leo, jak siedział na kanapie z sitkiem na głowie i to jedyne, co miałam na karcie pięć dni później. Wpadłam w depresję, która przerodziła się w odrętwiałą rezygnację. Pan B. był zły i obwiniał siebie za nietrafione decyzje i za to, że zmarnowaliśmy pieniądze oraz czas, jadąc na Azory poza sezonem, a Mały L. ząbkował. W tej uciążliwej sytuacji skończyło się na tym, że odbyliśmy drugą, największą kłótnię w ciągu całej, naszej pięcioletniej historii. Pierwsza nasza poważna kłótnia była dość absurdalna i wybuchła dopiero co po ślubie, ponieważ ja chciałam się rozwieźć, mówiąc, że ślub pozbawił nasz związek pikanterii. Ale druga kłótnia była inna. Nasza frustracja wyzwoliła jakieś skrywane, stłumione uczucia, a wulkan, który wybuchł spowodował sceny tak dramatyczne, jakie pamiętam z argentyńskich oper mydlanych. Oboje byliśmy zaskoczeni, że jesteśmy zdolni do tak teatralnych gestów i jestem bardzo wdzięczna za brak sąsiadów w hotelu. 


Następnego dnia obudziliśmy się wypoczęci i oczyszczeni emocjonalnie, gotowi, żeby pokonać fotograficzną niemoc ostatnich dni. Zrobiłam trochę zdjęć, ale myślałam, że nawet nie warto je przegrywać na komputer, bo nadal czułam, że jestem w agonicznym skurczu, ale kiedy Pan B. na nie spojrzał uspokoił mnie, mówiąc że nie jest tak źle. Po ostatecznej selekcji wybrałam kilka ujęć, pod którymi nawet mogę się podpisać. 


San Miguel dałeś nam w kość :)

Tłumaczenie: Weronika Makowska

 

 

DSC04957

DSC04969

DSC04974

DSC04976

DSC04977

DSC04970

DSC04972

DSC04975

DSC04965

DSC04821

DSC04995

DSC04848

DSC04895

DSC05023

DSC04876

DSC05027

DSC05150

DSC05393

DSC05092

DSC05169

DSC05189

DSC05216

DSC05364

DSC05122

DSC05098

DSC04983

DSC09687

DSC05075

DSC05120

DSC05388

DSC05370

DSC05135

DSC08886

DSC05047

DSC05056

DSC05126

DSC05335

DSC05271

DSC05273

DSC05232

DSC04936

 

 

 

Aftermath from home :)

Aftermath from home :)

 

 

Many times during our trip I was thinking how the “ideas of ideals” in or heads are created. Please notice “many times I was thinking” phrase and just imagine it is for real! Well anyway I am talking about those stereotyped pictures. Like when I look at a photo of an old van /it has to be an old van, best old VW, of course it can’t be that new ugly white bulky shoe box which may be much more comfy but fuckes up the photo/ I get immediately chills up my spine.
Old red or yellow van parked at the edge of wood or on the beach. NO people in the picture, just some traces of them. Fire, fire sparks in the air, little stove, two chairs, dusk, checked blankets, what a fantastic atmosphere. It is more romantic than kissing couple in the crowd under Eiffel tower.
And than you wake up all twisted with a huge cramp in your leg, numb hand under your head, one breast sticking out from pyjama always ready, always within reach, ice cold back as you are not covered and cold air coming from your mouth as you breath. Yes the reality strikes in. Your baby takes 80 pro cent of the bed, the rest is pillows around him so he is not cold from the side and you are actually floating somewhere between. Your sleep is not important as your only function is to breastfeed and be a panel that protects baby from falling of the bad into the void of that hated camper. Your husband sleeps already third week in separate single bed under you, you can not go to toilet cause the baby might turn in sleep and fall down, you can not move because the bad is so narrow that every movement wakes the baby up and that is the last thing you want, you don’t want that even more than you want to pee. You know that you have to concentrate and convince yourself that you actually don’t need to go to toilet, that it was only a bad dream that waked you up. So what you do in such moments is you think who the fuck made you believe that traveling with camper is more romantic than kissing the man you love on a november chilly evening under Eifel tower. Well and that explains why I was thinking many times and a lot.

Than the morning comes and after the baby is changed, fed, happy and content, after you already had first argument of the day with your husband, after the “kitchen” of your camper – which actually means the whole camper – looks like a battlefield, your dog is pissed of that he did not have enough time for a morning walk and you are all stinky and sweaty still in pyjama, than you remind yourself you actually needed to pee some time ago. You pack a ultra minimal version of your cosmetic belongings – there is no time and space for fanciness – and head to share those intimate things you have to do with some strangers. U join a pee symphony in one of 10 toilette cabins, occasionally interrupted by drums like sound from your neighbour whose shoes are sticking out through the gap on the bottom of the wall. You try to pee as silently as possible, OK maybe not you but I do, so I try to pee as silently as possible because I still believe it is quite an intimate thing to do and I want my neighbour to think he is also safe and alone.
I wait until the drummer from next door leaves, I don’t want to put him in embarrassing situation meeting him and I go to take a shower. Whole time I am showering I pray that the guy whom I heard clearing his throat and spitting yesterday is not gonna take shower at the same time next door cause that is really a bit to much especially because in this particular camping also the walls in shower cabins don’t touch the ground and leave a gap so the water from one cabin floats to another.

All this happens in about 10 minutes of time, as I said there is no space for fanciness, and I run back with wet hair and wet shoes on cause I forgot to take flip flops for bathroom purposes. Baby is not happy and content anymore, coffee is cold, dog called a strike and your husband is still pissed from the earlier argument.
You take the baby for a walk, dog decides for himself what he wants to do, when and how and husband goes to wash the dishes. Than you have to pack everything, fold up the bed, change the baby again, clean things so they don’t move around when you drive and by the time you hit the road you are hungry again, sweaty again but you talk to your husband and that is a good thing because if you did not start talking to each other you could not argue with him in about two hours again.
You drive at highest speed 60km per hour, well you are on fjords after all, and you break all the possible rules. You sit on a plastic case from photo equipment between two front seats so that you can entertain the baby all the time. You see one huge NOTHING from the road as you are almost on a floor level. You have your dog in the lap so you can’t move as you don’t want to piss him off more than he already is. But than baby shows first signs of discontent and you forget the possibly worse mood of your dog and  walk around camper looking for things that might catch his attention for at least 30 seconds. When you run out of all possible harmless objects and they are all on the floor all you have left is your breast again. So you get stucked between the seats in more or less stable position, take out your breast and breastfeed while your husband is driving. All that you can think of is how that looks to the drivers who pass you by in a opposite line. And please keep in mind that camper drivers have a habit – which I can’t quite understand – of waving to each other. That means when they are getting closer to your car they really look at you waving, smiling like one big happy family. And there you are leaning over the baby seat with your face smashed on the front window with your Tshirt up and breast out. I am so thankful to norwegian police for their absolute absence on the roads.

Than a miracle happens, you drive through incredible landscapes and photographic excitement reunites you and your husband into one loving and understanding whole. You share your exaltation and lenses with loving looks, you kiss, make sexy statements even though you know there is another night in separation ahead of you but that does not matter, you are simply nice to each other, even the dog feels better around you again. And that is good because as evening starts to sneak in and baby is unhappy and tired, and you are tired and hungry because there was no time to make lunch and you look for a place to stay over night and dog is pissed again as he would wish for more play time, and the place where you are about to sleep is a complete mess after whole day, tension level rises up high easily and before you even know or finish your dinner third argument of the day is at its bloom. And there are only two possible endings. Either you put your baby to sleep at nine o clock and you stay in bed with him because you don’t speak to your husband and your dog and there is only 5 sq meters that you share together or you put your baby to sleep at nine o clock which means he finally falls asleep at ten o clock. You barricade him with everything possible so that you can silently and in the dark sit by the table with your husband and your dog. Downloading photos from the day and finding a way to each other while whispering about the lenses and settings of the camera you used. Than at eleven you are so tired that even climbing up to the bed seems to be way beyond your physical possibilities so you sit quietly for another 10 minutes looking at that peak of the mounting where you have to get and thinking if you should maybe pee one more time before you assemble yourself in that inhuman position next to the baby that you are gonna love much more in couple of hours than you love him now, even though you already love him more than possible.
And than you fall asleep and dream of a romantic camper ride.

Well there is couple of things I know for sure after this trip.

1. I know having a baby is a challenging time for the couple who was so lucky to make him. I remember I overheard several times in my life conversations of middle aged ladies talking how some xy woman got pregnant just to make her husband stay. Well that is kind of a tricky thing I guess, at least if it is true, that most couples divorce during first year after their child is born. Having a baby is a good test of relationship, but having a baby who is not even one year old and going for a month trip with camper is one hell of a test for the baby, the couple and the camper and the dog.

2. Having a baby is the most beautiful experience ever. I never understood people who had kids and were telling me how difficult that is and how much they love it. C’mon how can you love being in a difficult situation?!
Now I know what that means. It is the most difficult, tiring and most beautiful thing that can happen. You can not stop even for a minute, you are a parent and you have to keep on going no matter how tired you are, how much you want to put your feet up take a bottle of wine in one hand and maybe another bottle in second and and just get a little time for yourself. But that is not possible. And than you take your child out for a walk, you show him a dandelion, you blow it and suddenly you almost faint from that magic that happened. You see that flower falling into small pieces flowing away, you see it through eyes of your baby with your baby and you are lucky you have that chance. Of course you don’t remember seeing dandelion for the first time yourself but now you were given a chance to experience it for the second time and share that miracle with somebody who is so purely overwhelmed and that is magic. Thank god for dandelions and shower.

3. After this “holidays” I came home tired as if I worked in a cole mine for one month. SO I don’t ever want to do this again. Please somebody remind me of this post next year before summer :)

PS: I was actually looking for coming back to Poland after the trip until I have not met the first lady over fifty on the street and she did not tell me that I should not carry such a cute baby in a carrier because that is hurting his neck and he may even bleed. Crush with reality :)

——————————————————————————-

Wiele razy podczas naszej podróży myślałam o tym, jak rodzą się w naszej głowie “iluzoryczne ideały”. Proszę, zwróćcie uwagę na zwrot “wiele razy myślałam” i wyobraźcie sobie, że to prawda! Mam na myśli wszystkie te stereotypowe obrazki. Na przykład, kiedy patrzę na zdjęcie starego vana/ koniecznie stary van, a najlepiej stary Volkswagen, ale w żadnym wypadku jakiś nowy, brzydki i wielki model, przypominający pudełko na buty, który może i jest wygodny, ale za to kompletnie spieprzy całe zdjęcie/, to od razu dostaję gęsiej skórki. Stary, czerwony albo żółty van, zaparkowany na skraju lasu lub na plaży. ŻADNYCH ludzi na zdjęciu, tylko ślady, które po sobie zostawili. Ogień, iskierki w powietrzu, mały piecyk, dwa krzesła, zmierzch, koce w kratkę, co za niesamowita atmosfera. O wiele bardziej romantyczna, niż para całująca się w tłumie pod wieżą Eiffela.

A potem budzisz się, cała powyginana, z ogromnym skurczem w nodze, zdrętwiałą ręka pod głową, jedna pierś wystaje spod piżamy, zawsze gotowa, zawsze w zasięgu, odkryte, lodowate plecy i zimna para, która leci z ust, przy każdym oddechu. Tak, rzeczywistość atakuje. Twoje dziecko zajmuje 80 procent łóżka, a reszta to poduszki wokół niego, żeby nie było mu zimno w plecy, a ty pływasz gdzieś pomiędzy. Twój sen się nie liczy, bo twoje jedyne zadanie to karmienie piersią i odgradzanie dziecka tak, żeby nie spadło w przepaść tego znienawidzonego kampera. Twój mąż już trzeci tydzień śpi w dostawce pod twoim łóżkiem, nie możesz iść do ubikacji, bo dziecko mogłoby się przekręcić przez sen i spaść. Nie możesz się ruszać, bo łóżko jest tak wąskie, że każdy najmniejszy ruch obudzi dziecko, a to ostatnia rzecz, której pragniesz. Nie chcesz tego bardziej, niż chce ci się siku. Wiesz, że musisz się skoncentrować i przekonać samą siebie, że tak naprawdę nie potrzebujesz iść do toalety i obudził cię tylko zły sen. Więc w takich momentach zaczynasz się zastanawiać, kto, do cholery, wmówił ci, że podróżowanie kamperem jest bardziej romantyczne, niż całowanie mężczyzny, którego kochasz, w listopadowy, chłodny wieczór pod wieżą Eiffela. I to wyjaśnia, dlaczego myślałam o tym wiele razy i bardzo dużo.

Nadchodzi ranek i po tym, jak dziecko jest przewinięte, nakarmione i zadowolone, po tym, jak już odbyłaś pierwszą kłótnię z mężem, po tym, jak „kuchnia” w kamperze, co tak naprawdę oznacza cały kamper, wygląda jak pole bitwy, twój pies jest wkurzony, ponieważ nie miał wystarczająco dużo czasu na poranny spacer, a ty jesteś śmierdząca i spocona, nadal w piżamie i nagle przypominasz sobie, że jakiś czas temu zachciało ci się siku. Pakujesz super skróconą wersję swoich kosmetyków – nie ma czasu, ani miejsca na luksusy – i idziesz podzielić swój intymny czas w łazience, z jakimiś obcymi ludźmi. Przyłączasz się do symfonii sikania, w jednej z 10 toalet, która co jakiś czas jest przerywana odgłosami bębnów z kabiny sąsiada, którego buty wystają z dolnej przerwy w ścianie. Starasz się sikać najciszej, jak potrafisz, OK, może nie ty, ale jak tak, staram się sikać najciszej, jak to możliwe, bo nadal wierzę w to, że jest to dość intymna czynność i chcę, żeby mój sąsiad poczuł się bezpiecznie, jakby wokół niego nie było nikogo. Czekam, aż bębniarz z ubikacji obok sobie pójdzie, nie chcę stawiać go w niezręcznej sytuacji, a potem idę wziąć prysznic. Przez cały czas, kiedy się myję, modlę się, żeby facet, który wczoraj chrząkał i pluł pod prysznicem, nie kąpał się w kabinie obok mojej, bo to już za wiele, szczególnie, że na tym kampingu ściany kabin prysznicowych kończą się kilka centymetrów nad ziemią, więc woda spod jednego prysznica przelewa się do drugiego. Wszystko to wydarza się w ciągu 10 minut, jak już powiedziałam, nie ma miejsca na luksusy i biegnę z powrotem z mokrymi włosami i przemoczonymi butami, bo zapomniałam zabrać ze sobą klapków do kąpieli. Dziecko nie jest już szczęśliwe i zadowolone, kawa jest zimna, pies ogłosił strajk, a twój mąż jest nadal wkurzony po ostatniej kłótni. Bierzesz dziecko na spacer, pies sam decyduje co chce robić, kiedy i gdzie, a mąż idzie pozmywać talerze. Potem musisz wszystko spakować, złożyć łóżko, jeszcze raz przewinąć dziecko, pozbierać rzeczy, żeby nie pospadały, a gdy w końcu ruszacie w drogę, znowu jesteś głodna, spocona, ale za to rozmawiasz już z mężem, co jest dobrą rzeczą, bo przynajmniej możecie się znowu pokłócić za jakieś dwie godziny.

Jedziecie z największa prędkością 60 km na godzinę, w końcu jesteście między fiordami i łamiecie wszystkie możliwe przepisy. Ty siedzisz na plastikowej skrzynce po sprzęcie fotograficznym, pomiędzy przednimi siedzeniami, żebyś mogła cały czas zabawiać dziecko. Ponieważ siedzisz praktycznie na podłodze, za oknem widzisz jedno wielkie NIC. Na kolanie masz psa, więc nie możesz się ruszać, bo nie chcesz go jeszcze bardziej wkurzyć. Ale potem dziecko zaczyna marudzić, więc zapominasz o humorach psa i chodzisz po kamperze, szukając rzeczy, które mogą odwrócić uwagę dziecka na przynajmniej 30 sekund. Kiedy wyczerpałaś już zapas bezpiecznych przedmiotów i wszystkie leżą na podłodze, ostatnią deską ratunku pozostaje pierś. Tak więc wciskasz się pomiędzy siedzenia, ustawiasz w, mniej więcej, stabilnej pozycji, wyjmujesz pierś i karmisz dziecko, podczas gdy twój mąż prowadzi. Myślisz jedynie o tym, jak to musi wyglądać dla innych kierowców, którzy mijają was z naprzeciwka. Miejcie na uwadze, że, nigdy nie zrozumiałam dlaczego, ale kierowcy kampera mają w zwyczaju machania do siebie nawzajem i uśmiechania się, jakbyśmy wszyscy byli jedną, wielką rodziną. A ty stoisz pochylona nad dzieckiem, z twarzą przyklejoną do przedniej szyby, podwiniętą bluzką i wystającą piersią. Jestem bardzo wdzięczna norweskiej policji, za ich nieobecność na drogach.

Potem dzieje się cud, przejeżdżacie obok zapierających dech w piersiach krajobrazów i ekscytacja fotografią znowu łączy cię z twoim mężem w jedną kochającą i rozumiejącą się całość. Dzielicie się radością i obiektywami, wymieniacie kochające spojrzenia, całujecie się i mówicie sobie seksowne rzeczy, mimo iż wiecie, że przed wami kolejna noc w separacji, ale to się nie liczy, jesteście po prostu mili dla siebie i nawet pies znowu czuje się lepiej w waszym towarzystwie. I to są dobre chwile, bo kiedy wieczór skrada się powoli, a dziecko robi się niezadowolone i zmęczone, a ty jesteś zmęczona i głodna, bo nie było czasu, żeby zjeść obiad. Szukacie kampingu na noc, a pies znowu jest wkurzony, bo miał nadzieję na więcej rozrywki, a w miejscu, w którym macie spać panuje okropny bałagan, napięcie rośnie bardzo szybko i zanim się obejrzysz, zanim skończysz kolację trzecia kłótnia dnia jest w pełnym rozkwicie. I są tylko dwa możliwe zakończenia. Albo kładziesz dziecko spać o dziewiątej i zostajesz z nim w łóżku, bo nie rozmawiasz z mężem, ani psem, a macie do dyspozycji tylko 5 metrów kwadratowych albo kładziesz dziecko o dziewiątej, co oznacza, że zasypia w końcu o dziesiątej. Barykadujesz je wszystkim, co możliwe, żeby w ciszy i mroku usiąść przy stole z mężem oraz psem. Zgrywacie zdjęcia z minionego dnia, próbujecie się dogadać, szepcząc o obiektywach i ustawieniach w aparacie, których wcześniej użyliście. O jedenastej jesteś już tak zmęczona, że nawet wspiąć się na własne łóżko wydaje się ponad twoją sprawność fizyczną, więc siedzisz cucho jeszcze 10 minut, patrząc na czubek, na który musisz się wdrapać, zastanawiając się czy może powinnaś jeszcze raz zrobić siku, zanim przyjmiesz tą nieludzką pozycję obok dziecka, które będziesz kochać jeszcze mocniej za dwie godziny, nawet jeśli kochasz je już bardziej, niż to możliwe. Potem zasypiasz i śnisz o romantycznej wyprawie kamperem.

Po tej podróży wiem na pewno kilka rzeczy:

1. Wiem, że narodziny dziecka to ciężki okres dla pary, która miała to szczęście je zrobić. Pamiętam, że kilka razy w moim życiu zdarzyło mi się podsłuchać rozmowy kobiet w średnim wieku, które mówiły, że jakaś kobieta xy zaszłą w ciąże tylko po to, żeby zatrzymać przy sobie mężczyznę. To dość przewrotny sposób, szczególnie jeśli sprawdzają się statystyki mówiące, iż większość małżeństw rozwodzi się w pierwszych miesiącach po narodzinach dziecka. To dobry sprawdzian dla związku, ale posiadanie dziecka, które nie ma jeszcze roku i wyruszenie w podróż kamperem jest niezłym sprawdzianem dla dziecka, pary, kampera i psa.

2. Macierzyństwo to jedno z piękniejszych doświadczeń życiowych. Nigdy nie rozumiałam ludzi z dziećmi, którzy mówili mi, jakie to trudne, ale jak bardzo to kochają. Przestań, jak można kochać trudną sytuację?! Teraz wiem, co to znaczy. To najtrudniejsza, najbardziej męcząca, a zarazem najpiękniejsza rzecz, która może się przydarzyć. Nie da się przestać ani na chwilę, jesteś rodzicem i musisz iść do przodu, jakkolwiek nie byłbyś zmęczony i jak bardzo byś nie chciał położyć się na kanapie z butelką wina w jednej dłoni i kolejną butelką w drugiej dłoni i znaleźć trochę czasu dla siebie. Ale to niemożliwe. A potem bierzesz swoje dziecko na spacer, pokazujesz mu mlecze, zdmuchujesz je i nagle mdlejesz od magii wokół. Widzisz jak ten kwiat rozpada się na małe kawałeczki i odlatuje, widzisz to oczami swojego dziecka, z twoim dzieckiem i masz szczęście, że dostałeś tę szansę. Oczywiście nie pamiętasz chwili, w której zobaczyłeś dmuchawce po raz pierwszy w życiu, ale teraz dostałeś szansę przeżyć to drugi raz i podzielić ten cud z kimś, kto jest tak zwyczajnie przytłoczony i to się nazywa magią. Dzięki Bogu za mlecze i prysznic.

3. Po tych „wakacjach” wróciłam zmęczona, jakbym pracowała w kopalni przez miesiąc. WIĘC nie chcę już nigdy tego powtórzyć. Proszę, niech ktoś mi przypomni o tym wpisie przed następnymi wakacjami PS: Nie mogłam się doczekać powrotu do Polski, dopóki nie spotkałam na ulicy pierwszej kobiety po pięćdziesiątce, która powiedziała mi, że nie powinnam nosić dziecka w nosidełku, bo uszkodzi sobie kark i może się wykrwawić. Zderzenie z rzeczywistością :)

Translated by: Weronika Makowska

 

 

DSC02501

DSC02517

DSC02522

DSC02544

DSC02547

DSC02581

DSC02560

DSC02564

DSC02593

DSC02555

DSC02572

DSC02660

DSC02740

DSC02737

DSC02672

DSC02624

DSC02637

DSC02605

DSC05198

DSC02696

DSC02681

DSC02711

DSC02720

DSC02735

DSC02678

DSC02509

DSC02808

DSC02822

DSC05202

DSC02948

DSC02946

DSC02949

DSC02943

DSC02758

DSC05093

DSC02774

DSC02791

DSC02781

DSC02796

DSC02780

DSC05085

DSC05351

From the road II – Norway

From the road II – Norway

  

I thought I would upload photos from the rest of our trip once we are at home. But we are only about 10 days in Norway and I have collected 49 photos in my final selection. Well by the time this trip is over I might have to many photos to upload at once. Who likes to look at hundreds pics of us in the mountains :). So I am taking advantage of the fact that we have quite good internet connection and upload first part of photos from Norway. More writing will follow of course with my next post. There is so much more I have to let out :)
———————————————————————————————————————-

 
 

Myślałam, że wstawię zdjęcia z reszty naszej podróży, kiedy wrócimy do domu. Ale jesteśmy w Norwegii od 10 dni i wybrałam już 49 zdjęć po ostatecznej selekcji. Na koniec naszej wyprawy pewnie będę miała za dużo zdjęć, żeby wstawić je wszystkie naraz. Kto by chciał oglądać setki naszych zdjęć z gór Tak więc skorzystam z okazji, że mamy całkiem szybki internet i opublikuję pierwszą część zdjęć z Norwegii. Napiszę więcej w następnym wpisie. Jest tyle rzeczy, które muszę z siebie wyrzucić
  
DSC02302

DSC01369

DSC01449

DSC01468

DSC01546

DSC01644

DSC01639

DSC01660

DSC01673

DSC02422

DSC02420

DSC02107

DSC02336

DSC01364

DSC02384

DSC01712

DSC01710

DSC01697

DSC02220

DSC04251

DSC01726

DSC01979

DSC01770

DSC02110

DSC01974

DSC01856

DSC01870

DSC01880

DSC01700

DSC01796

DSC01781

DSC01779

DSC01809

DSC01812

DSC02307

DSC02255

DSC02192

DSC02331

DSC01835

DSC04658

DSC02356

DSC02237

DSC01843

DSC01845

DSC04471

DSC02043

DSC01984

DSC02001

 

From the road

From the road

 

 

I thought I am never gonna do this post, ok maybe not ever but for sure not on this trip. Downloading photos, making a selection, editing them, uploading and most of all writing at least short text requires certain amount of concentration. I know it is not a work of nuclear physician but its a work that has to be done somewhere between 22:30 and 24:00 when I am still partly conscious.

OK this trip definitely does not belong to the easiest ones that we’ve done so far. At this point I could actually swore it is the toughest one. I know that once we’r back home and bad memories fade out to the point that they actually disappear and I will not recall them anymore I will be sentimentally coming back in my mind to places we’ve been and things we have done. Some of them might even be nominated to “the best of” and we’ll be laughing at situations that will have lost their sharp contures. But for now I am at this melting pot, inside of it, inside of this “supercamper” situation and I see things as they are, fresh and crisp.

We have been traveling with camper before. Our first trip with Sven was an adventure of three without any plan whatsoever, without any clue what we want and what we don’t want. Sven was fully loaded with alcohol and we were loaded with expectations. We were making decision on the road and those decisions made us drive poor old Sven all the way to north of Norway for no other reason besides the one of getting there. We spent most of the days driving hundreds of kilometres at highest speed of 80km per hour. We slept on parking lots by the road and by the time we got back down to Helsinki we were dead tired and from the constant driving I had a feeling that I am shaking inside even after week at home. I knew I never want to do it again.

But than one year later we got married and decided to spend our honeymoon – HOW? – driving poor old Sven through France and Spain. I always thought nothing can beat that trip when it comes to number of cathasthropies that can happen in such a short period of time. Everything that was possible went wrong. It all started with Sven breaking after first 200 km in Austria and by the middle of our trip we were driving a camper with broken fridge, not working gas stove, without air-condition. Driving whole days with opened windows, not talking to each other as it was really loud in the cabin, we were taking pain killers every evening which in combination with alcohol helped us forget about those terrible headaches from noise and air draught. Main goal of our days was to drive hundreds of kilometres in search of one free spot on the overcrowded campsites. We were lucky when we finally ended up sleeping parked by the toilets or showers as free camping in that part of Europe is strongly restricted. When we came home I was sure our marriage can overcome ABSOULTELLY EVERYTHING. Well almost everything….

Can somebody tell me why we did it again? This time not even with our beloved old Sven but some anonymous, ugly rented camper in combination with little crawling baby and the great idea of spending 5 weeks of beautiful summer on the road again. This time we can’t even get drunk in the evenings. And even if we could we would not have enough power to do it.

We got divorced at least 3 times a day during first week, and 5 times a day during second week. Mr. B suggested to throw us all out of the camper and drive down from a mountain, buy us an airplane ticket around the world and do the rest of the trip alone, leave me the camper and actually everything he owns and go hitchhiking around the world and I was thinking about regulated gas explosion that would catapult us on a trip in cosmos. Little L decide to sabotage this whole traveling idea and for the first time was giving us hard time while driving. Making even 80 km distance per day was a victory worth mexican wave. He started teething, but this time I am worried he is getting at least 24 teeth at the same time. Mr.T is so sick of us that he came to a logic conclusion that HE himself is his only boss. I personally don’t share the same idea and that means we find ourselves conflicting interests very often. I need him to go right but he ONLY goes left. When it happened for the first time I was worried that he lost his hearing due to his age, but this little smart ass simply decided he needs a break from this crazy family.

Our camper became an authentic kingdom of anarchy. We have broken all the possible rules, and I am happy we did not get to meet any police till now. There is NO WAY to keep things in place, clean and logically sorted for longer than 5 minutes. I am in constant search of socks, shoes, pacifiers, dentinox, clean cups, wallet and everything else. My brain is washed from listening to same baby songs over and over again and I have stopped cleaning floor in the camper. But we are still together in this car, neither of us has contacted a lawyer yet, it looks like we even love each other, little L loves to do “baran baran buc” everything, starting with his toys, table, my feet, window, plates, cups and the trip goes on….

———————————————————————————————————

 

 

Myślałam, że już nigdy nie napiszę tego tekstu, ok, może nie nigdy, ale na pewno nie na tym wyjeździe. Przegrywanie zdjęć, wybieranie ich, obróbka, wstawianie na stronę, a przede wszystkim napisanie chociaż kilku zdań, wymaga odpowiedniej koncentracji. Wiem, że to nie praca fizyka jądrowego, ale muszę wykonać to zadanie gdzieś pomiędzy 22:30, a 24:00, kiedy nadal jestem choć trochę przytomna. OK, ta podróż na pewno nie należy do najłatwiejszych, jakie do tej pory odbyliśmy. W tym momencie mogłabym nawet przysiąc, że należy do najtrudniejszych. Wiem, że kiedy wrócimy do domu i złe wspomnienia wyblakną tak bardzo, że właściwie znikną, to nie będę już o nich pamiętać i zacznę wracać uczuciami oraz pamięcią do miejsc, w których się zatrzymaliśmy i rzeczy, które robiliśmy. Niektóre z nich trafią do zakładki “najlepsze” i będziemy śmiać się z sytuacji, które z czasem zatracą swoje ostre kontury. Ale teraz siedzę w tym tyglu, w samym jego środku i środku tej całej, „superkamperowej” sytuacji. Widzę rzeczy w ich prawdziwej postaci, kiedy są jeszcze świeże i kruche. Nie jest to nasza pierwsza podróż kamperem.

Pierwsza wycieczka ze Svenem była trzyosobową przygodą, bez jakiegokolwiek planu, ani pojęcia na to, czego chcemy, a czego nie chcemy. Sven był przeładowany alkoholem, a my oczekiwaniami. Podejmowaliśmy decyzje w czasie jazdy i to one sprawiły, że dojechaliśmy biednym, starym Svenem aż do północnej Norwegii, bez żadnego innego powodu, jak tylko, żeby tam się dostać. Większość dni spędziliśmy jeżdżąc setki kilometrów, z największą prędkością 80 km na godzinę. Spaliśmy na przydrożnych parkingach, a kiedy dojechaliśmy do Helsinek byliśmy śmiertelnie zmęczeni. Od ciągłej jazdy czułam, że trzęsę się w środku, nawet po tygodniu od powrotu. Wiedziałam, że już nigdy nie chcę tego powtórzyć.

Ale rok później wzięliśmy ślub i postanowiliśmy spędzić nasz miesiąc miodowy – JAK? – jeżdżąc biednym, starym Svenem po Francji i Hiszpanii. Zawsze myślałam, że nic nie pobije tej podróży pod względem ilości katastrof, które mogą przydarzyć się w tak krótkim czasie. Wszystko, co tylko możliwe, poszło nie tak. Zaczęło się od tego, że Sven zepsuł się w Austrii, po 200 kilometrach, więc od połowy naszej podróży nie mieliśmy działającej lodówki, ani kuchenki gazowej, ani nawet klimatyzacji. Jechaliśmy całe dnie z otwartymi oknami, nie rozmawiając ze sobą, ponieważ w kabinie było za głośno, a każdego wieczora braliśmy środki przeciwbólowe, które w połączeniu z alkoholem pozwalały nam zapomnieć o potwornych bólach głowy, wywołanych hałasem i przeciągiem. Naszym głównym celem, przez większość dni, było przejechanie setek kilometrów w poszukiwaniu miejsca na zatłoczonych kempingach. Mieliśmy szczęście, jeśli udawało nam się zaparkować gdzieś przy ubikacjach i prysznicach, bo, w tej części Europy, rozbijanie się na dziko jest surowo zabronione. Kiedy wróciliśmy do domu byłam pewna, że nasze małżeństwo może udźwignąć ABSOLUTNIE WSZYSTKO. Przynajmniej prawie wszystko….

Czy ktoś może mi powiedzieć dlaczego znowu to zrobiliśmy? Tym razem nie wzięliśmy nawet naszego ukochanego, starego Svena, ale jakiegoś anonimowego, brzydkiego kampera z wypożyczalni, do którego dorzuciliśmy małe, raczkujące dziecko oraz pomysł na spędzenie 5, pięknych tygodni lata, w drodze. Tym razem, nie możemy się nawet upić. A nawet gdybyśmy mogli, to nie mamy na to wystarczająco dużo siły. Groziliśmy sobie rozwodem przynajmniej 3 razy dziennie, podczas pierwszego tygodnia i 5 razy dziennie, podczas tego drugiego. Pan B. zasugerował, że wyrzuci nas wszystkich z kampera i zjedzie w przepaść, kupi nam bilet dookoła świata i dokończy podróż sam, zostawi mi kampera i wszystko, co posiada, a sam wyruszy autostopem dookoła świata, a ja w tym czasie planowałam wybuch gazu, który wystrzeli nas w kosmos. Mały L. postanowił sabotować cały ten pomysł z podróżowaniem i po raz pierwszy przysparzał nam kłopotów w czasie jazdy. Sprawiło to, że przejechanie nawet 80 kilometrów było tak wielkim sukcesem godnym fali meksykańskiej. Zaczął ząbkować, ale tym razem boję się, że rosną mu co najmniej 24 zęby naraz. Pan T. ma nas tak dosyć, że doszedł do logicznego wniosku, że tylko ON jest swoim panem. Ja osobiście nie podzielam tego pomysłu, co oznacza, że bardzo często dochodzi pomiędzy nami do konfliktu interesów. Kiedy chcę, żeby szedł w prawo, on idzie TYLKO w lewo. Za pierwszym razem przestraszyłam się, że traci słuch z powodu swojego wieku, ale ten mały spryciarz po prostu zdecydował, że potrzebuje przerwy od swojej zwariowanej rodziny.

Nasz kamper stał się prawdziwym, anarchistycznym królestwem. Złamaliśmy wszystkie możliwe zasady i cieszę się, że jak dotąd nie spotkaliśmy jeszcze na naszej drodze policji. NIE DA SIĘ utrzymać rzeczy na swoim miejscu, czystych i poukładanych, na dłużej niż 5 minut. Nieustannie szukam skarpetek, butów, smoczków, żelu do dziąseł, czystych kubeczków, portfela i wszystkiego innego. Mój mózg jest wyprany od słuchania w kółko tych samych piosenek dla dzieci i nawet przestałam myć podłogę w kamperze. Ale nadal jesteśmy razem w tym samochodzie, żadne z nas nie zadzwoniło jeszcze do prawnika, wygląda na to, że nawet się kochamy. Mały L. uwielbia robić „baran baran buc” ze wszystkim, co napotka zaczynając od zabawek, stołu, moich stóp, okien, talerzy, kubeczków, a podróż nadal trwa…

 

IMG_6118

DSC00652

DSC00294

DSC00364

DSC00371

DSC00417

DSC00384

DSC00388

DSC00395

DSC00478

DSC00604

DSC00485

DSC00507

 

DSC00617

DSC00622

DSC00557

DSC00644

DSC00637

DSC00687

DSC00754

DSC00648

DSC00682

DSC00884

DSC00869

DSC00786

DSC00789

DSC00907


DSC00926

DSC00819

DSC00830

DSC00832

DSC00964

DSC00951

DSC00977

DSC01140

DSC01045

DSC01089

DSC01113

DSC01190

DSC01198

DSC01226

DSC01211

DSC01231

DSC01262

DSC01232

DSC01257

DSC01267

DSC01272

DSC01289

DSC01335

 

Teething, self doubts and the rest

Teething, self doubts and the rest

 

 

I wanted to write this post for so long. I have tried to find the moment so many times and meanwhile the ideas passed by, the topics I wanted to talk about came and went, stopped to be accurate or just got forgotten. I was trying to hold on to my life really badly for past two months.

Before Little L was born I was sure that first weeksor months are the toughest of all. If we make it through first 3 months without any major loss on sanity we ‘r safe. And than things are only gonna get easier up to the point where it will be like eating bread with honey. OH my, how I was wrong. Last month and a half was really hard. We came back from Malta to Warsaw where we stayed exactly for one day. Half of it I was waiting for my lost suitcase and second half was unpacking and packing again. In the night we hit the road and drove to Klodzko to stay for couple of days, than we moved to Dusseldorf where my sister lives. Little L, Mr.T and I stayed there for 3 weeks while Mr.B was flying to work. Short trip to Amsterdam and than on the way to Slovakia we stopped at Klodzko again, stayed in Kraliky drove to Vienna came back to Kraliky. I feel like my whole life is packed in suitcases and all I do is unpack and pack. And during this whole time Little L was teething.

I thought first three months are the toughest, oh my how I was wrong. First three months were not easy for many reasons, I was not feeling well physically, my hormones were going crazy, Little L did not know what the hell is going on, he was shocked from where he landed, but I have to say he was coping with us – two strangers – his parents for rest of his live pretty well. Everything was new for him and for us. But that was nothing compared to teething phase. Teething means that Little man does not like anything for longer than 5 minutes, OK he likes to watch baby einstein puppets for about 30 minutes when he has a good day, scream like a hurt animal for quite some time every day but what he loves most of all is my breast, all day and all night. It also means that I carry his proud 12 kilos in carrier most of the days, we cook together, iron together, vacuum together, walk together, take photos together and that might be a lot of fun for him, but don’t ask me about my back. He started to move a lot lately as well so I can’t practically leave him out of my sight cause he is able to change his location quickly and without any prior notice.

Lately I’ve been hearing a lot from older women – older women meaning my mom and her generation of mothers – that we are raising him wrong. That it is wrong that he is used to being carried, that he sleeps with us in one bed and that he is vegan just as we are. And I have been going through a lot of self doubts. How does one know if she is a good mother ?

During my last month of pregnancy when I grew into monstrous proportions, I was all swollen and could hardly move and breath at the same time I had a lot qualms that I don’t work enough. Mr.B used to tell me all the time that I should not worry about it, because women have some magic ability and they manage to do much more after they give birth. Well I was waiting for that moment, imagining myself as a super woman who gets as extra a package of super powers during the delivery and does everything she was doing before plus much more with a baby stuck under her arm. And guess what I was terribly terribly wrong. I am not a super women, I am not a super wife and I am probably not a super mother even thought I try to be at least one of it at a time.
Little L is almost eight months old and there are still days when I am happy to find time for a shower, days that are better, days that are worse. But I am by far not doing what I was doing before and more. I am not drawing and I miss it intensely. I am not doing all those new things that I was expecting to do. No explosion of energy, no explosion of new ideas, no super powers. I did not sleep through one whole night since Little man was born, actually I have not slept longer than 3 hours for eight months. I am often tired and I have a lot of self doubts. I compare myself to other women and sometimes I even compare Leo to other babies and I hate that. But I kind of feel like I failed, like I disappointed somebody, don’t know exactly whom, but when it comes to the point it does not matter. I simply feel like a looser almost every evening when I go to bed and look back at my day.
I thought when baby is eight months I simply put her to some “safe area” – whatever that is – and she is gonna play by herself for hours, than eat and sleep and I can start doing my things. OK I really knew shit about babies until we made one. There is no such as safe area unless I don’t want to put Little L into some cage. He also does not play by himself for hours and he has two very short naps a day, if he has a good day :).
So I really really wander how those super women out there do it. What is the secret of their time management. How come they look great, feel great, they go to gym, take care of a baby, work and in the evening when their little treasures fall asleep they feel sexy enough to seduce their men and whats more they even have enough energy to have a wild sex. And they have my respect if they manage just half of it.

I’m not joking here. I really am in a HUGE self doubts phase. But at the same time I am as happy as I never was before. I am happy at night when I feel his hands reaching for me in the dark and his face with closed eyes trying to find my breast – for the 5th time in three hours – looking for comfort. When I see him calming down and falling back to sleep while he nurses and while I am lying in a terrible inhuman position just not to wake him up again.

I feel happiness that can not be described when he looks at me and smiles looking already so aware of word around him. When his eyes search for me in the room after he looses me from sight. When he laughs and giggles laud on my attempts to be funny.

When he hugs me and snuggles his head somewhere between my breast and arm as if he wanted to be a part of my body for a while again. When I see him being curious and so eager to be discovering and learning. When he explores my face with his hand and always finishes with squeezing my nose for five minutes.

I love that he gives me a chance to have a look at the world that already got usual for me. I feel like blind who was given new eyes. I love his facial expressions when he experiences something new, when he feels new tastes, when he hears weird sounds, I love how his emotions are so pure and intense. I loved his toothless smile and now I love those two tiny teeth sticking out and even those two new upper monsters that are giving him such a hard time. Its a bitter sweet feeling to watch him grow and change every single day, but what it brings along is overwhelming.

I remember my mother always using a phrase “U will understand THIS only once you have a child of your own” which I of course hated from the bottom of my heart. Oh my, how right she was. Only now through him I can understand what is fear, what is happiness, what is humbleness, what is unconditional love. Becoming a mother is such valuable thing, it changes the perception of the world, it is a chance to be reborn and it is definitely a source of extreme emotions. So I guess self doubts are simply part of the journey and I have to learn how to live with them.

 

 

leo8

IMG_0945

IMG_1050

IMG_1037

IMG_1000

IMG_0959

IMG_0987

IMG_1007

IMG_1028

IMG_1085

IMG_1105

IMG_1116

IMG_1130

IMG_1139

IMG_1162

IMG_1516

IMG_1618

IMG_1530

IMG_1533

IMG_1543

IMG_1602

IMG_1620

IMG_1688

IMG_1695

IMG_1667

IMG_1629

IMG_1642

IMG_1637

IMG_1657

IMG_1713

moving pictures from Malta

moving pictures from Malta

 
Long awaited video from Malta. Its been already two months since we came back, but time is no longer a comprehensible quantity :)

I believe, ok I am almost sure a new post with photos will follow anytime soon :)

 

 

Leo and Malta from Bart Pogoda on Vimeo.

 

 

Pictures hunting in Malta

Pictures hunting in Malta

  

Our trip to  Malta was full of strong emotions.  It was first time for Little L to travel by plane, which was not as bad as I have worried.  In Malta his first two teeth came out and that was connected with A LOT of crying. We did not have even one meal where Bart and me would sit at the table at the same time. There always had to be one of us walking around with the pushchair trying to calm him down. I was feeling sorry for our room neighbours, as I can still very well remember how I did not have much understanding with babies crying in my “before Little L life”.

But there were also fun times, short moments when Little man forgot his teeth were growing. Moments of shock when he found himself surrounded by unimaginable amount of water in the swimming pool, which made an impression on him for 15 minutes and than he reminded himself those two teeth in his mouth and forgot the rest. Moments when he was overwhelmed by palm trees moving in wind, kids playing in swimming pool, or his newly acquired ability to sit by himself .

There were also couple of uninterrupted minutes when he fell asleep outside either in pushchair or in carrier, whichever he preferred :). And in those treasured priceless minutes of quiet we were hunting for the light and photos with Mr.B. Light in Malta was amazing and the place itself was quite a surprise. I’ve experienced loads of very powerful flashbacks while walking around. I felt as if I was in Tunisia, France, Italy, Israel, England at times even in Japan. Loads of amazing old shop signs, abandoned houses, mixed architecture, nice beaches, impressive buildings with touch of great details and everything within 20 minutes drive. It definitely is a place worth to go back and explore more.

I think Little L changed me in a massive way, I become partly a new person and there is no turning back to who I was before. I became much more emotional, I treasure  our love with  Mr.B and life we have together much more, I value every day events more and I cry way to often :). I cried a river when Mr.B left from Malta after one week. I cried a lot when there was small boy with two teeth sitting next to me in the airplane on the way back and I realised how much two weeks mean in Little L’s life, I cried when I said good bye to my mom on the airport in Vienna knowing last time I spent one week holidays with her was almost 20 years ago. And I have to say I enjoy this new emotional crying me. It seems as if my life was more vivid and more fulfilled….not to mention that I did not have 50 photos post in a long time :)

  

IMG_9468

IMG_0629

IMG_8991

IMG_8265

IMG_9024

IMG_9035

IMG_9136

IMG_9933

IMG_0191

IMG_9119

IMG_9514

IMG_9048

IMG_9173

IMG_9076

IMG_9522

IMG_9998

IMG_9646

IMG_9211

IMG_0302

IMG_9559

IMG_9690

IMG_0286

IMG_9155

leoso2

IMG_8776

IMG_0373

IMG_9258

IMG_0225

IMG_0284

IMG_0182

IMG_9533

IMG_8485

IMG_9302

IMG_9748

IMG_9375

IMG_9442

IMG_9460

IMG_8889

leoso

IMG_0361

IMG_0489

IMG_9994

IMG_0528

IMG_9498

IMG_9816

IMG_0599

IMG_9893

IMG_9968

IMG_0072

IMG_9958

IMG_0041

hello Berlin good bye Flat head

hello Berlin good bye Flat head

  

When Little L was born I could not see him during the first moments. Mr.B however was there to give me a sign if everything is OK and looks OK. The very first thing he told me with tears in his eyes was:”He does not have a flat head.” Even in such stressful situation I thought it was a very funny statement even more so because it was not meant to be funny, it actually was very serious. I remember how we were warned couple of times not to be worried when we see our baby for the first time as babies have really strange shapes of heads after the birth. But Mr.B knew that I have FLAT HEAD paranoia and he knew it was so strong that he even forgot that babies are normally not born with flat heads :).
Oh yes I had terrible paranoia of flat headed Leo possibility. This fear developed to its maximum actually in Poland. When we first met with Mr.B he had his hat on. The second time we met I was too drunk to notice that he had a really really flat head. At the point I discovered he is flat headed I found him to interesting and there was no step back :). But I truly like nice shapes of heads, and I like them even more now as they are really scarce commodities in Poland. Actually I have never ever seen so many flat heads as I see when I am walking streets of Warszaw. I don’t know where this comes from but its a fact. At one point I started doubting my own opinion but I was reassured that I am right when my sister came over. I did not tell her anything, I was just waiting. And it came. After couple of days she told me if I have ever realised how many flat headed men there is around. Mr.B know very well my flat head issues. He even asked a hairdresser once about a hairdo that would camouflage his head and the hairdresser told him he has a lot of men asking for the same thing :). So when Little L arrived we were only letting him sleep on the side. We were changing the sides of course and I was happy he had a really nice shape of head up to his two months. But than things started to change. No matter what I did he always ended up sleeping on his back, and his head was slowly becoming flat. Until one day when I looked at him from the side and realised that the situation is alarming and his had is as flat as polish landscape. I knew something had to be done. I goggled about flat heads on slovak sites and the only information I could find was “let it be, it will change as he gets older”. What a bullshit! Typical slovak, let it be and wait until things get done by themselves. Slovaks are truly very passive nation deep inside. Than Mr.B googled about flat heads on polish web and there was the solution. NO let it be, NO wait until it gets better but act and act now. This way we found out about cranio therapy which is a treatment of head deformities. Known in the world apart from Slovakia. We knew we have to do it so that Little L would never have to think about hairdos to make his head look good. We went to Berlin to cranioform clinic where they measured L’s head and suggested us to undertake helmet therapy for approximately next 4 months. I was not even aware of what kind of deformities of heads there are and how they influence facial and oral development of babies. Knowing what I know now I find statement wait until it gets better with age punishable. It would only get worse with time. And I was very happy to see how many parents with babies from different countries there were every day. Anyway we were leaving Berlin with a nice craniohelmet on Little L’s head /which stopped bothering him in two days if you wonder/ and some new plans for the future. New fresh place brought us some new fresh ideas. But I’ll keep those to myself until I’m not sure it will turn out the way we plan it. PS: And for those who think we are harming Little L to make him look good and we are some weird parents please note that flat headness – Plagiocephaly is a osteophatic condition characterized by an asymmetrical distortion of skull and can lead to problematic development of face, jaw bones and other oral problems. PS2: Those of you who might be interested there is a blog in polish on this topic and as far as I know there is as well place in Poland I guess in Krakow where they do helmet therapy as well. We decided to do it in Berlin because we wanted to visit Berlin, meet my sister who lives in Germany and because we thought they have much more experiences when it comes to therapy. PS3:Forum in polish
hello Berlin

  

berlin10

 

berlin9

 

berlin1

 

berlin3

 

berlin6

 

berlin7

 

berlin8

 

berlin22

 

berlin23

 

berlin11

 

berlin12

 

berlin14

 

berlin13

 

berlin15

 

berlin16

 

berlin18

 

berlin19

 

berlin5

 

berlin20

 

berlin21

 

berlin24

 

  

it took me 3 days to writ this post :)

it took me 3 days to writ this post :)

  

It is really difficult to write a decent blog post when having 4 months old person living with you, well at least for me it is. I know there are some super women out there who can handle it all but I have to officially admit I am not one of them.

First of all there is the well known not interesting “I have NO time” reason, everybody knows about IT, I knew about it before giving birth, well at least I thought I knew. And I was sure I will be able to manage without any problems, but THE reality exceeded my expectations. I really really have no time. 90% of my day I am a full time servant to his majesty Little L and the rest 10% is the time that I’d would like to spend spoiling myself by such a fancy treat as shower, maybe even drying my hair with hairdryer – what a luxury – or just a simple sitting staring to nowhere and doing nothing. But the list of to do’s is way to long and 10% is 10%. I have to set some priorities and writing a blog post is sadly not one of them. OK don’t get me wrong I am NOT complaining I am simply stating the facts here. But even when impossible happens like it did tonight and Little L, who seems to think that sleep deprived mama is FUN mama, goes to sleep at reasonable hour leaving me confused and lost with my laptop, I have a problem…WHAT should I write about. If I don’t want to bother you with small milestones of Little L’s everyday life than I would have to talk about my achievements in my own game called winning on dogs shit battlefield which basically means trying to step into least possible dog’s shit during our everyday walks in Skaryszewski.

But who would care about that? I can not turn this blog into “what I wore today” kind of blog because all you would look at would be photos of me wrapped around some blooming tree in the same sweatpants most of the week, and that is not a true fashionista style :).

I also can not run a food porn blog. I see myself standing in my pyjama with spots from leaking milk on my breast, here and there fresh traces of Little L stomach content, using only one hand to eat really quick while rocking Little guy who is sitting content in his chair, content unless the chair is rocked by me of course even though he can rock himself pretty well. Having a nice breakfast small talk with Mr.B is a story from different reality…But we did have a dinner together the other day, in the bathroom, Mr.B standing me sitting next to the bathtub eating soup that was not even warm enough watching Little L enjoying his evening bath…I do cook from time to time, and the food is even tasty but to upgrade this fact to a keystone on which food porn blog could be built is impossible as it is simply missing that final touch…so what else can a woman who is full time mother to her FIRST baby write about…/FIRST is in capitals because I do believe that by some miracle everything gets easier with the second one/.

I could write about Little L’s achievements, but as he is in his teething period the biggest achievement is one uninterrupted hour of sleep during day. I remember reading somewhere in some smart ass article that good mothers know why their babies cry. What a bullshit! Or maybe I am not a good mother. Anyhow there are times when he screams so much that he is all purple short of breath and I am worried he is gonna faint, but even if I try to be the best mother I can, I really have no clue what is his problem. There are common symptoms for teething, for stomachache but what if your baby does not show any of those and still cries like insane and than suddenly out of a blue something happens and its quiet followed by huge smile from ear to ear. I wonder who writes that kind of articles and how are they supposed to help to anyone.

Good mother – what does that mean anyway. When I was pregnant and complaining that I feel as if my belly was a public property I was warned that what comes after the baby is born is even worse. People telling you what to do and how to do it and by people was not meant the closest family but complete strangers that don’t know you at all. That was something I could not imagine and I thought it must be some kind of bad urban legend, but guess what IT IS NOT. This shit happens for real and I am amazed how it is even possible that somebody who has never ever talked to you can judge you as parent. How does that happen that some people are convinced that they can comment on other people’s lives. I don’t want to sound pissed or frustrated by writing this because I am not and by far I don’t even want to sound like I am defending myself because thats again something I don’t need to do. I just want to say that I hate judgements and monothematism.

So to make things clear to those who are having concerns about Little L’s health or wellbeing. We take Little L for walks in his trolley  in a sling or a carrier. He loves the trolley and he loves carrier but he is not a fun of slings, and I love what makes HIM happy. Sometimes when I carry him for hours around the house I am happy my back can rest a little and we go for a walk with the trolley. Or I want to take photos and hanging a camera on your neck when there is a baby is quite impossible. There are times when he spends half a day in carrier because thats what we both want to do that particular day. I don’t understand almost surreal obsessions of some mamas over how to carry a baby. Common ladies take it easy. Our mothers raised 90% of our generation in the trolleys  that were archaic compared to what we have now and it does not seem to have damaged us for life or everybody’s family relationships. There are women out there who are on wheel chairs, women with back problems, women with other issues that bring some restrictions on the way they carry their babies but that sure does not categorise them to be bad or non carrying mothers. Women tend to become somehow militant when it comes to kids raising questions and that is freaky dangerous. Easy going mothers raise easy going people and easy going people are nice to be around.

…………….and some long forgotten photos from Vienna……….

 

  

  

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
I don't want my life to be a reason for other's life to be a suffering that is why I am vegan and that is how I want to raise my son. I love my little family, birds, rainy days and life on the road. I believe in life before death :).


Archives
Categories