Finally I have a little bit time to post photos from Lisbon. I m sitting in Kraliky, listening to sound of ocean waves and seagulls from my phone, Little L finally asleep, Mr.T as usually asleep and one floor lower Zofka finally waking up.
This is my last of 5 days here and we are packing again driving our four asses and tons of our necessary and unnecessary crap to Warszaw.
I feel sad, actually very sad and this sadness comes from somewhere deep inside of me. Many times when I go to sleep next to warm Little L’s body I think of Zofka who falls asleep with ice cold feet and hands wrapped in two blankets with headphones on her head that don’t help her anyway to hear what she is watching on TV, thinking that it actually happens in her room, and on the bed next to her sleeps a lady who is not her family who is just payed to be there and look after her. This contrast of new life in a full bloom and old life disappearing from an old sore body is so present and strong. I am happy Zofka lived long enough to meet my child but at the same time I feel terrible pain when I look at her and see that she can not sort me to a proper box in her head anymore. She has no idea whether I am her daughter, her mother, her sister or her father. She know I am somebody from the family but she is completely lost in the world of words and their meanings. Actually she is lost in the world as such.
Each time I come here I see that sweet insanity eating up another piece of her and each time I am about to leave I am saying my last good bye.
This 5 days have not been easy. I can’t even touch her anymore, cause each time I feel her bones covered with paper thin wrinkled skin I can’t stop tears falling from my eyes. And she looks at me and does not understand what is the meaning of tears so she is not worried about me as she was just 3 months ago.
Sometimes I feel jealous that she is on this almost psychedelic trip all the time. She watches TV and asks me what are those man doing here as she simply thinks they are in the room with us. Than she explains me that she had two husbands, one is dead and second one is working, while by the second one she actually means my mom, her daughter. I feel happy for her that she is drowning in this sensational world which does not have boundaries at all and where everything is possible and OK. But at the same time I am longing for Zofka who was missing me, who asked me when will I be back, who told me that she loves me, who told me that I am her treasure, who told me we are as close as sisters.
My feelings that I desperately want her to look at me with understanding, loving, recognising eyes full of worries that we have to drive for so many hours just one last time is highly egoistic. But if I had one wish to make that would be it. Because I am meeting her always after couple of months witnessing that progress is like getting hit really hard in my face.
I feel sorry I am not here with her, I am sorry she has to slowly disappear from real world being assisted by women who actually don’t give a shit. I am sorry I was not able to pay her back for everything she has done for me. I am sorry that she raised me and I left her to live my own life. I am sorry that one day I will get a phone call that a person who was middle of my universe stopped breathing and non of her closest people was there to hold her hand. But there is at least one thing that makes me happy, the fact that her eyes light up enormous amount when she sees Little L and that I am the one who brought to life this little person who is in a way continuation of her as well and who is able to make her last days brighten up and who makes her REALLY happy.
I LOVE U Zofka to the moon and back.
PS: I am sorry that I am posting photos from Lisbon in such unhappy atmosphere, but I have to say good bye to Zofka today and I truly worry….
—————————————————————————————————————————————————-
Lisbona z Kralik
W końcu mam trochę czasu, żeby wstawić zdjęcia z Lizbony. Siedzę w Kralikach, słuchając odgłosu fal morskich i mew z mojego telefonu. Mały L. w końcu zasnął, Pan T. jak zwykle śpi, a Zofka, piętro niżej, w końcu się obudziła.
To ostatni z 5 dni, które tu spędziłam. Pakujemy się, a potem zawieziemy nasze cztery tyłki oraz wszystkie potrzebne i niepotrzebne rzeczy, do Warszawy.
Jest mi smutno, a nawet bardzo i ten smutek rodzi się gdzieś głęboko we mnie. Wiele razy, kiedy kładę się obok ciepłego ciała Małego L., myślę o Zofce, która zasypia z lodowatymi stopami, dłońmi owiniętymi w dwa koce, ze słuchawkami na uszach, które i tak nie pomagają jej usłyszeć tego, co ogląda w telewizji, a w łóżku obok śpi kobieta, która nawet nie jest z nią spokrewniona, ale zostaje opłacona, żeby się nią zajmować. Ten kontrast pomiędzy życiem w pełnym rozkwicie, a starym życiem, które przemija w rozbolałym ciele, jest tak widoczny i silny. Jestem szczęśliwa, że Zofka żyła na tyle długo, żeby poznać moje dziecko, ale z drugiej strony odczuwam ogromny ból, kiedy widzę, że już nie może mnie przydzielić do konkretnej przegródki w swojej głowie. Nie ma pojęcia czy jestem jej córką, matką, siostrą, czy ojcem. Wie, że jestem kimś z rodziny, ale jest kompletnie zagubiona w świecie słów i ich znaczeń. Tak naprawdę jest zagubiona w świecie w ogóle.
Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżam widzę to słodkie szaleństwo, które zjada ją po kawałku i za każdym razem, kiedy wyjeżdżam żegnam się z nią po raz ostatni.
Minione 5 dni nie było łatwych. Nie mogę jej już nawet dotknąć, bo za każdym razem, gdy czuję cienką jak pergamin, pomarszczoną skórę, nie udaje mi się powstrzymać łez, które napływają mi do oczu. A ona patrzy na mnie i nie wie, co oznaczają łzy, więc nie martwi się o mnie tak, jak się martwiła jeszcze 3 miesiące temu.
Czasami zazdroszczę jej, że żyje tak, jakby cały czas była na psychodelicznym tripie. Ogląda telewizję i pyta mnie, co robią ci dwaj mężczyźni, bo myśli, że ktoś jest z nami w pokoju. Potem opowiada mi, że miała dwóch mężów, jeden nie żyje, a drugi jest w pracy, przy czym ten drugi, to moja mama. Cieszę się, że odpływa w świecie wrażeń, bez granic, w którym wszystko jest możliwe i OK. Ale z drugiej strony brakuje mi Zofki, która za mną tęskniła, która pytała mnie, kiedy wrócę, która mówiła mi, że mnie kocha i że jestem jej skarbem i która mówiła mi, że jesteśmy ze sobą tak związane, jak siostry.
Moje uczucia, kiedy rozpaczliwie pragnę, żeby spojrzała na mnie ze zrozumieniem, miłością, oczami pełnymi zmartwienia, że znowu musieliśmy przejechać tyle kilometrów, są bardzo egoistyczne. Ale gdybym mogła spełnić jedno życzenie, wybrałabym właśnie to. Ponieważ, kiedy widzę ją po kilku miesiącach przerwy i zauważam postępy jej choroby, czuję się, jakbym dostała bardzo mocno w twarz.
Jest mi przykro, że nie mogę z nią być, jest mi przykro, że znika powoli z tego świata i asystują jej przy tym kobiety, których to w ogóle nie obchodzi. Jest mi przykro, że nie mogłam odwdzięczyć się za wszystko, co dla mnie zrobiła. Jest mi przykro, że ona mnie wychowała, a ja zostawiłam ją, żeby zająć się własnym życiem. Jest mi przykro, że któregoś dnia dowiem się przez telefon, że osoba, która była dla mnie centrum wszechświata, przestała oddychać i nikt z jej najbliższych nie był przy niej i nie trzymał jej za ręki. Ale jest przynajmniej jedna rzecz, która mnie cieszy, widok jej oczu, które rozpalają się mocno za każdym razem, kiedy patrzy na Małego L. i to ja dałam życie tej małej osobie, która w pewnym sensie jest też kontynuacją jej samej i która przynosi jej tyle radości.
KOCHAM CIĘ Zofka jak stąd na księżyc i z powrotem.
PS. Przykro mi, że wrzucam zdjęcia z Lisbony w tak smutnej atmosferze, ale muszę pożegnać dzisiaj Zofkę i naprawdę się martwię…
Z Kralik.
Tłumaczenie: Weronika Makowska
From Kraliky
To Lisbon