We spent last month and a half in Warsaw. I suppose that was it for this year. There is couple more days left before we take off for a new adventure and than probably two more day days in september and thats it. Leo’s room will wait until little man walks in by himself next time he comes.
This past month was busy, very busy, intense in many ways, untraditionally social which in other words means we even met some people, I mean we actually set up meetings with a lot of different people not just met them by coincidence, and that is something quite new to us :). But most of all this past month was emotionally challenging, well at least for me it was, because I had to deal with tons of my own intense emotions, and that’s not my favourite thing to do.
We arrived to Warsaw at the beginning of July with little baby, we set up his own room, deleted “living room” from the map of our flat and moved our bedroom to where this fancy, bohemian and useless salon used to be. Things get a bit more functional once there is resident under three years living with you. Sometimes when I lay in the bed at night and can’t fall asleep after Little L woked me for third time I get this exaggerated idea that setting up his own room must have somehow speeded up his growth. Maybe he felt that he has to grow up and become responsible for his own place, his toys and all his possessions, or simply the fact that he has his own room like a big boy made him wanna be a big boy. Anyway that little baby that arrived to Warsaw is gone and there is little boy sitting in his room talking in some strange language to himself reading one of his four contrast books over and over again and if he is not reading he is vehemently demolishing his potty, because who likes to sit on the potty and be cheered up like a american football player if he can throw it around and make some real noise.
L simply went through some incredible transition and I feel like I woke up next to independent little person one day. And believe me that fact activates A LOT of strong emotions. He is not that sweet little thing that I can cover with kisses every half a minute, that I can squeeze in my embrace anytime I feel like, which is again every half a minute. He still is little and crazy sweet but he is in charge now, he shows me that he gets really bothered when I kiss him like insane, when I hug him to much or to often or when I do both at the same time. He pushes me away with his little hand and gives me a strange look of annoyed 10 year old. I am really glad he does not talk yet. He shows his personality, his need for his own space which is not constantly attacked by a crazy affectionate woman called his mama. His need for freedom is so noticeable and he is not even 10 months old, that it scares the hell out of me. Like he is gonna be four and he’ll be free solo climbing or what? I thought I have a baby and babies are supposed to be babies for a long time not only for couple of months. Litte L’s growing independence is terrifying me much more than finding a grey hair on sunny sunday morning or listening to good advices on parenting and life in general from women who raised their babies in times when cell phones did not even make it to sci-fi movies. I loved that obsessive kissing attacks when I could easily without any obstacles almost eat him up and now I have to ask this little man who possesss four teeth and his own mind for a permission. I am sure one day I will be able to appreciate an independent kid who can entertain himself for half an hour without my assistance, I will be over the top happy about it, but for now this change from baby that was external part of me to baby who is a complete separate unit is just way to shocking. Why nobody prepared me for this? People were giving me so many trivial advices but they somehow forgot to tell me that my baby will grow up over one night.
But having an independent nine moths old living with us was not the only fact that caused me some sleepless nights. We have hired a baby sitter. OMG. Baby sitter a word that in my pre-baby period connected in my mind with horrible quality youtube videos showing some big ladies with mean faces hitting little people, carrying them around the house in aggressive way, throwing them on the floor or letting them cry in their crib while they play FB games. I never thought I will have a baby sitter for L, at least I did not think about it when he was three, four or five months old. I was sure we will make it, just us and Little guy until he is at least one year old. But we did not. As he started to move around, change his position within minutes, as he showed his elevated interest in electrocity plugs, smashing chairs on himself and than on the floor, eating everything that does not run away and finding the most dangerous objects in house most interesting we capitulated. I thought I was busy with him when he was a little lying veggie. No I was not! Only now I truly understood the luxury of fearless one minute pee break. So we did what I thought was the last option, we called for help from a stranger, gave this strange lady the most valuable thing in the world in her hands together with a bottle of water and clean nappy, showed her the way to the park and felt relieved when we saw her back getting of our sight behind the next corner. First time this happened I did not know if I should cry from sadness, fear or happiness. So I cried from all of those reasons each at a time and some other as well. Like feeling of complete failure as a mother, feeling worried if L will not be kidnapped by some organised group infiltrating pensionary harmless looking ladies into the lives of young families. If this lady will not suffer from fatal hear attack during one of those tropic days in the park and L will be pulled away in his stroller and we will never find our where he ended up. I saw myself running around the streets of Warsaw in unspeakable panic, with long gray hair and thorn apart clothes for the next 20 years, becoming an urban legend. I saw many different scenarios and I actually still see them every time I wave to my little man and see his content smile as he is being driven to park with by his nanny.
Oh yes I had to fight a lot of crazy emotions this month and I know I am still at the beginning and there is much more waiting for me along the way. As for now I am happy we ‘r packing and hitting the road again very very soon. No nannies just four of us, one car and loads of plans, how positive does that sound :)
————————————————————-
Ostatnie półtora miesiąca spędziliśmy w Warszawie i chyba to koniec na ten rok. Pozostało jeszcze kilka dni zanim ruszymy po nową przygodę i pewnie ze dwa dni we wrześniu, ale to wszystko. Pokój Leo poczeka, aż następnym razem, on sam do niego wejdzie. Zeszły miesiąc był bardzo, ale to bardzo zabiegany, pod wieloma względami intensywny, nie tradycyjnie towarzyski. Nawet poznaliśmy nowych ludzi i umawialiśmy się na spotkania, a nie tylko spotykaliśmy ich przypadkowo i jest to dla nas coś nowego. Ale ten zeszły miesiąc był przede wszystkim trudny pod względem emocjonalnym. Przynajmniej dla mnie, ponieważ musiałam radzić sobie z ogromem moich silnych emocji, a nie jest to moje ulubione zajęcie. Przyjechaliśmy do Warszawy na początku lipca, z małym dzieckiem, któremu urządziliśmy własny pokój, zamazaliśmy “pokój dzienny” na mapie mieszkania i przenieśliśmy naszą sypialnię w miejsce tego luksusowego, ekscentrycznego oraz bezużytecznego salonu. Rzeczy przybierają bardziej funkcjonalny charakter, kiedy mieszka z tobą człowiek poniżej trzeciego roku życia. Czasami w nocy, kiedy leżę w łóżku i nie mogę zasnąć, po tym jak Mały L obudził mnie trzeci raz z rzędu, zaczynam myśleć, że posiadanie własnego pokoju sprawiło, iż szybciej dorasta. Może poczuł, że musi dojrzeć i wziąć odpowiedzialność za swoje własne miejsce, zabawki oraz resztę rzeczy, które do niego należą, albo po prostu to, że posiada pokój, niczym duży chłopiec, sprawiło, że zapragnął stać się dużym chłopcem. W każdym razie, małe dziecko, które przyjechało do Warszawy zniknęło, a w jego pokoju siedzi teraz mały chłopiec, który mówi do siebie jakimś dziwnym językiem i ogląda w kółko jedną ze swoich czterech książeczek, aż do znudzenia, a jeśli nie czyta, to z zacięciem demoluje swój nocnik, bo kto lubi siedzieć na nocniku i być dopingowanym jak jakiś amerykański piłkarz, jeśli może nim rzucać, robiąc przy tym niemożliwy hałas. L przeszedł niesamowitą przemianę i czuję się, jakbym pewnego dnia obudziła się obok zupełnie niezależnej osoby. I uwierzcie mi, wyzwala to we mnie WIELE silnych emocji. Nie jest już słodkim dzidziusiem, którego mogę obcałować co trzydzieści sekund, którego mogę wyściskać, jak tylko mam na to ochotę, czyli również co trzydzieści sekund. Nadal jest mały i szalenie słodki, ale teraz to on ma kontrolę i daje mi do zrozumienia, że przeszkadza mu, kiedy całuję go jak opętana, czy za mocno lub za często przytulam, a co gorsza, gdy robię obie z tych rzeczy równocześnie. Odpycha mnie swoją małą rączką i patrzy na mnie poirytowany, niczym dziesięciolatek. Naprawdę cieszę się, że jeszcze nie zaczął mówić. Pokazuje swoją osobowość, potrzebę własnej przestrzeni, która nie jest wiecznie naruszana przez szaloną i zbyt czułą kobietę, zwaną jego mamą. Mimo iż nie skończył jeszcze dziesięciu miesięcy, jego potrzeba wolności jest tak zauważalna, że aż mnie to przeraża. A co jak będzie miał cztery lata? Będzie się wspinał bez zabezpieczenia, czy co? Myślałam, że mam dziecko, a dzieci powinny nimi zostać przez długi czas, a nie tylko przez kilka miesięcy. Rosnąca potrzeba samodzielności Małego L przeraża mnie bardziej, niż siwy włos znaleziony w słoneczny, niedzielny poranek albo słuchanie dobrych rad na temat rodzicielstwa i życia w ogóle, od kobiet, które wychowywały dzieci w czasach, w których telefony komórkowe nie pojawiały się nawet w filmach science fiction. Uwielbiałam te chwile, kiedy mogłam rzucać się na niego z pocałunkami, jakbym chciała go zjeść żywcem, a teraz muszę prosić tego małego człowieka, który posiada cztery zęby i własny umysł, o jego pozwolenie. Jestem pewna, że któregoś dnia docenię niezależne dziecko, które potrafi się samo bawić przez pół godziny, bez mojej pomocy i będę nawet super szczęśliwa z tego powodu, ale teraz ta zmiana z dziecka, które było zewnętrzną częścią mnie, w dziecko, które jest osobną jednostką, jest dla mnie zbyt szokująca. Dlaczego nikt mnie na to nie przygotował? Ludzie dawali mi tyle błahych rad, ale z jakiegoś powodu zapomnieli mi powiedzieć, że moje dziecko urośnie w jedną noc. Ale fakt, że nagle mieszka z nami niezależna, dziewięciomiesięczna osoba, nie był jedyną przyczyną moich bezsennych nocy. Zatrudniliśmy opiekunkę do dziecka. O mój Boże. W moim okresie sprzed porodu, opiekunka do dziecka kojarzyła mi się z okropnej jakości filmikami na you tubie, w których występują grube panie ze złośliwymi twarzami i które biją małych ludzi. noszą je po domu w agresywny sposób, rzucają o ziemię i pozwalają płakać w łóżeczku, podczas gdy same grają w gry na Facebooku. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę miała opiekunkę dla L, a przynajmniej nie myślałam o tym, kiedy miał trzy, cztery czy pięć miesięcy. Byłam pewna, że nam się uda, tylko my i nasz Mały chłopiec, przynajmniej dopóki nie skończy roku. Ale nie udało się. Kiedy zaczął się ruszać, zmieniać pozycję w ciągu kilku minut oraz okazywać wzmożone zainteresowanie gniazdkami, wywalać krzesła na siebie, a potem na podłogę, jeść wszystko, co nie ucieka, a w końcu, kiedy najbardziej zaczęły mu się podobać najniebezpieczniejsze przedmioty w naszym domu, skapitulowaliśmy. Wydawało mi się, że miałam z nim dużo pracy, kiedy był jeszcze małym, leżącym warzywkiem. To nieprawda! Dopiero teraz naprawdę doceniam, jakim luksusem jest móc pójść w spokoju na siku. Więc zrobiliśmy to, co uważałam za ostatnią opcję, poprosiliśmy o pomoc nieznajomą, powierzyliśmy tej obcej pani najcenniejszą rzecz, jaką mamy, podaliśmy ją jej do rąk razem z butelką wody i czystą pieluchą, pokazaliśmy drogę do parku i poczuliśmy ulgę, kiedy zobaczyliśmy, jak znika z naszego wzroku, za najbliższym rogiem. Za pierwszym razem nie wiedziałam, czy mam płakać ze smutku, strachu, czy szczęścia. Tak więc płakałam ze wszystkich tych powodów po kolei oraz z kilku innych. Na przykład dlatego, że czuję się okropną matką albo boję się, że Mały L zostanie porwany przez jakąś grupę zorganizowaną, która podstawia młodym rodzinom starsze panie, wyglądające na nieszkodliwe. Bałam się, że ta starsza pani dostanie zawału w parku, a w tym czasie ktoś zabierze wózek z Małym L i już nigdy go nie odnajdziemy. Wyobrażałam sobie, jak biegam po ulicach Warszawy w niewyobrażalnej panice przez kolejne 20 lat, z długimi, szarymi włosami i podartym ubraniem, stając się miejską legendą. Widziałam przed oczami wiele różnych scenariuszy i, prawdę mówiąc, nadal je sobie wyobrażam za każdym razem, kiedy macham do małego mężczyzny i widzę jego zadowolony uśmiech, podczas gdy niania zabiera go do parku. O tak, muszę walczyć z wieloma pokręconymi emocjami w tym miesiącu i wiem, że to dopiero początek i jeszcze tyle mnie czeka po drodze. Teraz bardzo się cieszę, że się pakujemy i za chwilę wyjeżdżamy. Przez jakiś czas żadnych niań, tylko nasza czwórka, jeden samochód i mnóstwo planów, jak to pozytywnie brzmi :).